Na szczęście wciąż są na świecie ludzie, którzy potrafią zmienić całe swoje życie, by troszczyć się o to, co naprawdę ważne. Jednego z nich znalazłem daleko, za oceanem. Oto Akiva Silver i jego książka-manifest: “Trees of Power. Ten Essential Arboreal Allies”.

Książka składa się zasadniczo z szesnastu rozdziałów zgrupowanych w dwóch częściach („zasadniczo”, bo z przodu i z tyłu jest sporo dodatków, niekiedy bardzo interesujących, o czym niżej). Część pierwsza jest poświęcona pojęciom i umiejętnościom – w rozdziale pierwszym Silver wyjaśnia, dlaczego poświęcił swoje życie pracy z drzewami, w kolejnych zaś pięciu przedstawia podstawowe (a czasem i całkiem zaawansowane) techniki pracy z drzewami – rozmnażania, sadzenia, dożywiania, ściółkowania itp. Część druga poświęcona jest tytułowym dziesięciu najważniejszym sojusznikom – kolejno kasztanowi jadalnemu („Drzewo chlebowe”), jabłoni („Magnetyczny środek”), topoli („Domotwórca”), jesionowi („Drewnotwórca”), morwie („Drzewo obdarzające”), bzowi czarnemu („Opiekun”), hikorom („Filary życia”), leszczynie („Utrzymywacz”), robinii („Drzewo regeneratywne”) oraz bukowi („Rozgałęziacz korzeni”). Czytelnik dostaje zatem wyjaśnienie, dlaczego drzewa są tak ważne i w jakim sensie są naszymi sojusznikami, instrukcje, jak pracować z nimi w ogólności, oraz szczegółowe przedstawienie najważniejszych zdaniem autora gatunków. Rozdziały dotyczące technik pracy oraz konkretnych gatunków są bardzo informatywne, i nie ograniczają się do ogólnikowego bajania o wszystkim i niczym, tak często spotykanego w tego rodzaju pozycjach. Wręcz przeciwnie, Silver daje konkretne instrukcje pracy, oparte na własnym, wieloletnim doświadczeniu, a w prezentacjach drzew w co prawda zwięzły, ale treściwy sposób przekazuje wszystkie podstawowe informacje – od charakterystyki gatunków, przez rolę ekosystemową i upodobania siedliskowe, po zastosowania, całą rzecz nie raz okraszając interesującymi komentarzami historycznymi. Szczegółów nie będę tu rzecz jasna referował, odsyłając zainteresowanych do samej książki, skupię się w zamian na zreferowaniu ogólnego przesłania, jakie przenika całą pracę.
***
Jak sam wspomina, jako dziecko i nastolatek Silver nie zapowiadał się w żadnej mierze na tego, kim się stał – wychował się na przedmieściu, życie spędzając na kursowaniu między ławką i boiskiem w szkole a biurkiem i telewizorem w domu. Już jednak wchodząc w dorosłość poczuł, że życie w betonie zaczyna go męczyć, zaczął się więc hobbystycznie interesować technikami tzw. przetrwania w dziczy, a z miarę jak zaczął sobie uświadamiać, jak niszczycielska jest działalność naszej cywilizacji dla planety, którą zamieszkujemy, zaangażował się także w ruchy ochrony środowiska. Szybko jednak uświadomił sobie, że protestowanie przeciw niszczeniu świata naturalnego nie jest strategią, którą można praktykować na dłuższą metę – za mało przynosi efektów, jako że nawet udane akcje w obronie ekosystemów, po które swe łapy wyciągają kolejni biznesmeni są jedynie kroplą w morzu potrzeb, a poza tym jest to działanie czysto negatywne, sprawiające fatalne wrażenie, że ludzie pragnący troszczyć się o środowisko tylko by zabraniali i zamykali (narracja znana nam doskonale z prawicowo-konserwatywnych mediów). Zniechęcenie protestami zbiegło się w jego życiu z obserwacją, że my, ludzie, możemy nie tylko grabić i niszczyć przyrodę, ale również stwarzać warunki do takiego rozkwitu i bogactwa, jaki w naturze sam z siebie nieczęsto występuje. Ludzie zajmujący się permakulturą krytykując (skądinąd słusznie) współczesne konwencjonalne rolnictwo zwykli powtarzać, że w naturze monokultury, a więc wielkie obszary porośnięte zasadniczo jednym gatunkiem roślin nie występują, co nie jest do końca prawdą. Silver doświadczył tego kiedyś wędrując po lasach w Pensylwanii, gdzie na równinie, która kilkadziesiąt lat wcześniej doznała potężnej powodzi, rósł las składający się wyłącznie z klonów, rzecz jasna wszystkich o takim samym wieku i rozmiarze (choć nie posadzonych w rzędach). Był to wytwór całkowicie naturalny – żaden z tych klonów nie dostał posadzony ludzką ręką, wszystkie wysiały się same – a mimo to las był pusty i cichy, pozbawiony zróżnicowanego życia, dokładanie tak, jak monokultury uprawiane przez ludzi. Uderzył go wówczas kontrast z dopiero co opuszczonym rodzinnym przedmieściem, gdzie między betonem, asfaltem i samochodami było jednak wiele rozmaitych nisz i środowisk, które sprawiały, że okolica tętniła dzikim życiem. Uświadomił sobie w ten sposób, że nasza aktywność niekoniecznie musi być niszcząca – możemy również pozytywnie włączyć się w strumień życia, aktywnie działając na rzecz wytworzenia miejsc o tak bogatym życiu, jakiego sama natura nie byłaby w stanie wytworzyć. To tylko kwestia tego, jak ukierunkujemy naszą energię – czy na niszczenie, czy na tworzenie.
Taka była jego droga do całkowitej przemiany życia, przemiany, która zawiodła go pracy z drzewami. Dlaczego właśnie nimi? Drzewa to fontanny życia, powiada Silver, pozwalając sobie na jedyny w książce moment poetyczności. Nie po prostu źródła, ale fontanny – tryskające życiem i rozlewające je wokół. Bez roślin nie było życia na ziemi – nie byłoby nas – a drzewa są wszak ukoronowaniem królestwa roślin. Tworzą tlen, którym oddychamy, pożywienie dla niezliczonych gatunków zwierząt (oraz bakterii i grzybów), schronienie dla dzikich gatunków, opał i materiał budowlany dla nas, i dziesiątki, jeśli nie setki innych rzeczy. A robią to wszystko poprzez proces szczególny ważny dziś, gdy zbliżamy się do katastrofy klimatycznej, jaką fundujemy sobie własną chciwością i bezmyślnością – proces fotosyntezy, w którym wiążą węgiel z powietrza i akumulują go w glebie, drewnie i owocach. Ziemia obsadzona drzewami orzechowymi, książętami pośród drzew, potrafi przynosić plon niewiele mniejszy niż zboża, nie wymagając przy tym kolosalnych nakładów energii na oranie, nawożenie i odchwaszczanie, nie powodując degradacji gleby, jaką wywołuje nieustanne oranie i nawożenie, wiążąc węgiel w glebie, zamiast go wyrzucać do atmosfery, zatrzymując spływ wody i przeciwdziałając w ten sposób suszy, tworząc wreszcie środowiska do życia dla zwierząt, od owadów, przez dzikie ptaki i ssaki, aż po zwierzęta hodowlane. Zaiste, potężnymi są sojusznikami – tyleż w pozytywnej walce o ocalenie naszej planety, co w prowadzeniu godnego, prawdziwego życia, w którym człowiek włącza się twórczo w rozkwit życia, a nie jest patogenem niszczącym wszystko w imię takiego czy innego złudzenia.
***
A jak nasza cywilizacja korzysta z tego dobrodziejstwa?
„Czy nie miałby Pan nic przeciwko, bym zebrał orzechy z Pańskiego trawnika?”. Dla mojej kultury są śmieciem; zgrabienie ich z trawy to jedno z tych uciążliwych zajęć domowych, których nikt nie ma ochoty się podjąć. Dary drzew, dary Wszechświata, są w większości deptane i wyrzucane. Doprawdy, dziwny to świat. (s. 3)
Cóż, skąd my to znamy, chciałoby się powiedzieć – chodniki i trawniki zasłane orzechami i żołędziami, których nikt nie zbiera, po których ludzie depczą, samochody jeżdżą, a szkodniki (tzn. psy) sikają. W istocie, jak dobrze wiemy, jest jeszcze gorzej. Nie wiem, jak w USA, ale w naszym kraju za każdym rogiem czyha jakiś morderca drzew – jakiś Saruman, jakiś minister (eksploatacji i niszczenia) środowiska Szyszko – który dorodne drzewo zetnie bez żadnego powodu (bo nie z braku opału), tylko po to, by zabić i zniszczyć.
Takim ludziom Silver śmiało rzuca wyzwanie:
Odmawiam bycia nieśmiałym w kwestii tego, jak bardzo kocham drzewa i dzikie życie. Jeśli ludzie sądzą, że to dziwne, to ja w zamian odpowiadam, że to oni są dziwni. Kocham Ziemię. W istocie, jak pożałowania godnym jest Ziemi nie kochać? A jednak ludzie będą cię za to wyzywać. Nazwą cię przytulaczem drzew albo radykałem. Moim zdaniem radykalne jest wycięcie 95 procent lasów na naszej planecie, zaoranie wszystkich stepów, zatrucie wód, tak że nie nadają się do picia, oraz mordowanie ludzi, by ropa była tańsza. Sądzę, że w porównaniu z większością działań mojej cywilizacji nie jestem radykalny. (s. 10)
Nad tymi kwestiami jednak Silver nie rozwodzi się zanadto. Główne przesłanie wstępu kieruje raczej do swoich dawnych kolegów i koleżanek z ruchu środowiskowego, starając się pokazać ludziom takim jak oni, że protesty, przywiązywanie się do drzew, wstydzenie się za to, że jest się człowiekiem i hasła w stylu „Nie zostawiaj śladów” nie są ani jedyną, ani nawet najlepszą drogą dbania o drogie im sprawy. Protestować oczywiście trzeba, ale lepiej nie robić z tego sposobu na życie, bo człowiek wypala się tu bardzo szybko, i w efekcie jest to raczej sposób na zrujnowanie sobie życia, niż jego twórcze spędzenie. Wstydzić też się nie należy, raczej żyć tak, by ani samemu nie miało się takiej potrzeby, ani nikt nie musiał wstydzić się za nas. Jeśli ktoś zbiera dużo orzechów i ma poczucie winy, że zabiera w ten sposób jedzenie wiewiórkom, to cóż, jest na to bardzo prosty sposób – posadzić nowe drzewa, by orzechów było więcej. Ślady? Chciałbym, powiada Silver, pozostawić ich po sobie jak najwięcej: tysiące, dziesiątki tysięcy drzew. Przyroda jest jednym wielkim procesem rodzenia się, wzrostu i śmierci, procesu, w którym wszystko zjada się nawzajem, ku wzajemnemu pożytkowi. Zamiast się samobiczować i rozczulać się nad rzekomym (czasem, to prawda, rzeczywistym) „wykorzystywaniem”, lepiej przekierować swoją energię na twórcze włączenie się w ten proces.
***
Wprawdzie cała książka przeniknięta jest specyficzną, planetarną czy nawet kosmiczną duchowością, jednak dopiero na sam koniec staje się to wyraźne i dominujące. Od początku Silver obala wszechwładny w kulturze zachodniej filozoficzno-teologiczny mit o wyższości rodzaju ludzkiego, starając się uświadomić czytelnikowi, jak bardzo człowiek jest częścią przyrody, a nie czymś od niej różnym, co może ją albo niszczyć dla swych przyziemnych celów, albo chronić, zamykając w rezerwatach. „Wszyscy jesteśmy liśćmi jednego drzewa, palcami jednej ręki”, pisze w posłowiu. Wszystko, co istnieje, składa się z tych samych cząsteczek, którymi nieustannie się między sobą wymieniamy – gleba, rośliny, zwierzęta, grzyby, bakterie, ludzie. Wszystkiemu, co żyje, wszystkiemu, co istnieje, należy się taki sam szacunek; wyróżnianie rodzaju ludzkiego ma akurat tyle sensu, co twierdzenie, że tylko biali są naprawdę ludźmi. Jeszcze całkiem niedawno większość ludzi sądziła, że z rasizmem jest wszystko w porządku; miejmy nadzieję, powiada Silver, że dojście do uznania, iż wszelkie życie jest równe, zajmie nam nieco mniej czasu. Aby nie poprzestać na teoretycznych stwierdzeniach, autor na koniec proponuje czytelnikom kilka ćwiczeń medytacyjnych, mających na celu rozszerzenie świadomości poza wąskie kanały, które narzuca jej nasze codzienne życie. Ćwiczenia te rzecz jasna są ćwiczeniami w terenie, w większości są też ćwiczeniami w ruchu; by nie psuć zabawy, nie będę ich tu opisywał, zdradzę jednak, że są naprawdę pomysłowe i interesujące.
***
Lektura „Drzew mocy” była dla mnie naprawdę zaskakująca. Przyznaję się bez bicia, że kupiłem książkę z dwóch banalnych powodów, z których jednym był fakt wypatrzenia w spisie treści rozdziału o kasztanach jadalnych (o drugim lepiej nie wspominać), i liczyłem się z tym, że mimo wszystko wydam pieniądze na darmo (no dobrze, w opisie był jeszcze wyjątek z recenzji Martina Crawforda, wielkiego mistrza leśnego ogrodnictwa, ale znając realia wydawnicze mimo wszystko nie przywiązywałem do tego aż tak dużego znaczenia). Po lekturze muszę zgodzić się z Crawfordem: książka okazała czymś znacznie więcej, niż się spodziewałem (choć podejrzewam, że inne rzeczy mamy na myśli). Fachowe instrukcje, pasjonujący przewodnik po (co prawda nielicznych) gatunkach, głęboka świadomość problemów, przed jakimi stoi współcześnie ludzkość i śmiała, do głębi osobista, a zarazem uniwersalizowalna (a przynajmniej szeroko stosowalna) na nie odpowiedź, a wszystko stabilnie osadzone w szerszym, duchowym kontekście poczucia łączności z wszelkim życiem. Robi wrażenie, co do tego nie ma wątpliwości; lektura absolutnie godna polecenia.
Oczywiście nie wszystko jest idealne. Część konceptualna mogłaby być szersza i przede wszystkim lepiej uporządkowana, zamiast tak rozwodzić się co chwilę nad wypaleniem aktywisty, mógłby trochę pogłębić kwestie tego, jak doskonałym sposobem gospodarowania ziemią jest uprawa drzew – dla mnie to kwestie oczywiste, ale z pewnością nie jest tak w przypadku każdego potencjalnego czytelnika. Poza tym książka jest napisana z lokalnej, to znaczy amerykańskiej perspektywy, i to jeszcze z akcentem raczej na północ i wschód, niż resztę tego ogromnego kraju. Tak czy siak w Europie nie żyjemy w szczęśliwej krainie, w której jest mnóstwo naturalnych lasów, porośniętych hikorami, a w szczególności w naszym kraju brak nie tylko tych ostatnich, ale i kasztanów oraz morw, zanegowanie zatem angielskiego powiedzenia „pieniądze nie rosną na drzewach” jest z naszej perspektywy cokolwiek trudniejsze. (Co prawda przyznać należy, że rozdziały dotyczące wymienionych właśnie gatunków bardzo mocno zachęcają do sadzenia ich w Polsce, jako że i u nas bez większych przeszkód mogą one rosnąć). Szkoda wreszcie, że tylko dziesięciu „mocarnych sprzymierzeńców” trafiło na łamy książki; brak tu dębu, orzecha włoskiego czy wierzby, drzew o wielkiej mocy i pasjonujących osobowościach – ale cóż, rozumiem, że książka musiała mieć skończoną, i to raczej niezbyt dużą, wielkość. Może ja kiedyś o nich napiszę, z naszej perspektywy? Tymczasem, za autorem, sobie i wszystkim życzę: Happy Planting!
Więc zamiast podpisywać petycje w sprawie wycinki drzew można je po prostu zacząć sadzić (choćby i pod osłoną nocy)! Ciekawe, że nigdy na to nie wpadłam. Trzeba spróbować.
Co do tlenu wytwarzanego przez drzewa – wytwarzają go również łąki, i robią to niewiele gorzej od lasu. Nieco więcej tutaj:
https://zycie.hellozdrowie.pl/lukasz-luczajlaka-koszona-raz-w-roku-produkuje-prawie-tyle-tlenu-co-las/?fbclid=IwAR2XUJQGJp_idtXmr0e0m4G1vAw8uCLLMvtKBHAyRclXmx0vO8R22geSJCU
Nie wiem, o jakich ćwiczeniach pisze Silver, ale osobiście polecam przytulanie się do drzew – w Internecie jest sporo materiałów na temat tego, dlaczego nie warto im żałować czułości i jak przytulanie wpływa na naszą psychikę. Czy to działa – nie wiem, jednak bardzo cenię sobie placebo, tak więc nawet jeśli to mit to osobiście odczuwam z tego spory pożytek (a więc mamy do czynienia z faktem psychologicznym!;-) Można przy tym ćwiczyć siłę charakteru, szczególnie gdy się jest w parku pełnym ludzi. Polecam.
Zdecydowanie tak, tylko trzeba pamiętać o szyszkach, sarumanach i innych mordercach drzew, którzy czyhają z piłą, by wyciąć to, co posadziliśmy. Ale jeśli mamy gdzieś w pobliżu jakieś w miarę bezpieczne miejsce, to do dzieła!
Tak, trawy, wbrew temu, co by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać, również są całkiem niezłe w wiązaniu węgla i wytwarzaniu tlenu – w istocie bardziej wydajne niż drzewa, ale biomasa, którą wytwarzają, łatwo się z powrotem utlenia, tak więc bilans netto wychodzi podobny. Najbardziej efektywna pod tym względem byłaby na moje oko kombinacja lasu i łąki, czyli układ o strukturze klasycznego sadu czy parku, w którym drzewa i krzewy nie tworzą zwartej struktury, lecz przepuszczają wystarczająco dużo światła, by i trawy mogły pracować.
Przytulania nie ma na liście ćwiczeń, ale jest takie jedno, nazywa się bodaj “Chód lisa”, które, praktykowane w parku, może zainspirować kogoś do zorganizowania interwencji policji 😀 Inne, mniej spektakularne, polega na pójściu do lasu, ulokowaniu się w wybranym miejscu i zastygnięciu w całkowitym bezruchu na jakiś dłuższy czas, co najmniej pół godziny. Dzikie zwierzęta reagują na ruch, więc kiedy się nie ruszamy, nie zwracają na nas uwagi. Akiva wspomina, że w najbardziej skrajnym przypadku jakiś dzik czy jeleń przeszedł dosłownie na wyciągnięcie ręki od niego 🙂